Muzyka Piosenka po piosence Recenzja

[Muzyka] Piosenka po piosence: Sorry Boys „Roma”

Jak zrecenzować płytę, której nie planowało się słuchać, kiedy przeciętnemu użytkownikowi serwisów streamingowych zabiera 7 sekund, aby odrzucić średnio polubioną piosenkę. Nawet jeśli wydłuży się ten czas dwukrotnie, problemem może być zmuszenie się do przesłuchania całości. Tak właśne słucha się muzyki w roku 2018. Poświęcenie ponad czterdziestu minut na zapoznanie się z albumem często graniczy z cudem, dlatego spróbujmy powoli, piosenka po piosence.

 

roma

 

„Apollo”. Utwór otwierający płytę „Roma” grupy Sorry Boys kusi elektronicznym wstępem, tylko po to, aby po chwili przekształcić się w dosyć zwyczajny popowy utwór. Nie lubię takich niespodzianek, ale przed przeskoczeniem dalej powstrzymuje mnie świetny wokal Beli Komoszyńskiej i dosyć chwytliwy refren. Brakuje mi tu czegoś, szczególnie ze względu na „bum”, którego oczekuje się przed przesłuchaniem całej płyty.

 

„Lord”. Kolejny dobry wstęp. Chóry gospel rodem z amerykańskiego Południa rozwijają ten utwór powoli w kierunku dosyć nietypowym dla polskiej muzyki. Brzmieniowo niestety znowu nie wszystko mi tu pasuje, ale postanawiam zaopatrzyć się w cierpliwość.

 

„Wracam”. Jeżeli poprzednie dwa wstępy były dobre, to ten jest po prostu genialny. Zaśpiewany w stylizacji na polską gwarę wywołuje momentalny uśmiech na twarzy i trzyma uwagę od początku do końca. Świetny refren do pewnego stopnia przypomina popowy projekt sprzed lat, autorstwa Grzegorza Ciechowskiego, wydany pod pseudonimem Grzegorz z Ciechowa. Bela też przykuwa większą uwagę śpiewając po polsku piękny tekst. „Ale boję się, że zobaczę się od wewnątrz. I wystraszę się, zatrzasnę się, boję się”.

 

„Roma”. Powrót do tekstów po angielsku w utworze tytułowym. Surowy fortepian i przestrzeń, która wraz z refrenem wypełnia się czymś zgoła fascynującym. Mam dreszcze i słucham przukuty do słuchawek. Zdecydowanie najlepszy moment płyty, jak do tej pory, mocno naładowany emocjonalnie, dramatyczny w warstwie wokalnej, spójny brzmieniowo i silnie wzruszający.

 

„Alleluia”. Jeżeli miałbym się do czegoś na tej płycie przyczepić, to chyba najbardziej do dość zwyczajnego brzmienia perkusji, która zamiast urozmaicać, trochę odbiera tym piosenkom magii. „Alleluia”, monumentalna w refrenie, urozmaicona chórami i instrumentami dętymi, w warstwie rytmicznej niestety odrobinę nuży. Jest to dopiero piąty utwór, jednak coś we mnie w środku powoli zaczyna ziewać.

 

“Mojo”. Przez krótką chwilę mam wrażenie, że jestem na którejś płycie Björk. Oczywiście, bez zwariowanej perkusji, ale to już zdążyliśmy ustalić. „Mojo” rozwija się przyjemnie, budując atmosferyczny klimat. Najdłuższy utwór na płycie na szczęście nie wywołuje nerwowego stukania palcami o blat biurka. Ma w sobie wystarczająco tego „czegoś”, żeby zapełnić ponad 5 minut. Bardzo przyjemna, relaksująca piosenka umieszczona dokładnie w środku albumu.

 

„Supernowa”. Druga część płyty zaczyna się jednak utworem dosyć rozczarowującym, i to pomimo polskiego tekstu. „Zaczynam od nowa, jak supernowa” niestety mnie nie przekonuje. Siedzę właściwie obojętnie, czekając na koniec.

 

„Miasto Chopina”. Kolejny zaczarowany wstęp wywołuje we mnie lekki niepokój, że znowu się coś popsuje. Kolejny tekst po polsku rozwiewa jednak wątpliwości. „Wiem, że mnie czujesz w innych kobietach”, zaśpiewane na tle rozlewającej się perkusyjnej histerii i ze świetną elektryczną gitarą w finale, chwyta za gardło. Obok utworu tytułowego jest to według mnie najlepsza piosenka na płycie.

 

 

„Water”. Ten utwór zdaje się być odwrotnością całej płyty. Dosyć zwyczajny wstęp przeradza się w rytmiczne „Running Up That Hill”, które przyjemnie zaskakuje rozlewającym się klimatem. Bez tego rytmu byłoby raczej słabo, więc duży plus za produkcję.

 

„Ukołyszę”. Chyba pierwsza piosenka na tej płycie urozmaicona pomysłowymi perkusyjnymi elementami. Dziwny, łkający elektroniczny bas dopełnia klimatu. Znowu zaczyna być ciekawie i całkiem fascynująco. Krótkość wykonania sprawia też, że aż chce się z miejsca odtworzyć ten utwór ponownie. Apetyt znowu mi się wyostrza, ale czy na długo?

 

„Zwyczajne cuda”. Nadzieja na wielki finał zamienia się jednak w zwyczajne rozczarowanie i sprawia, że czuję się trochę rozdarty. Dosyć chaotyczny pomysł owocuje dość chaotycznym wykonaniem, które niestety odrobinę drażni, a umieszczenie tego utworu na końcu płyty nie jest dla mnie zrozumiałe. Uczucie niedosytu rekompensuję sobie ponownym odtworzeniem przedostatniej piosenki.

 

Wrażenia? Jak widać jestem trochę rozdarty. Obok kilku świetnych piosenek, „Roma” proponuje również odrobinę niezrozumiałe dla mnie nierówności, sprawiające wrażenie pewnej przypadkowości w budowie konceptu płyty. Skłamałbym jednak gdybym nie napisał, że spodziewałem się dużo gorszej reakcji ze swojej strony. Po klikukrotnym przesłuchaniu całości jestem, mimo wszystko, pod całkiem pozytywnym wrażeniem i cieszę się, że parę piosenek zabieram ze sobą na zawsze.

 

Besty: Roma, Miasto Chopina, Ukołyszę.

Worsty: Supernowa, Zwyczajne cuda.

 

Wielkie dzięki Karolinie z bloga Po-słuchaj za propozycję recenzji 🙂

 

Photo: © Sonia Szóstak

0 comments on “[Muzyka] Piosenka po piosence: Sorry Boys „Roma”

Leave a comment